— Co panu jest? — zapytał przerażony.
— Nie... nic... przejdzie...
— Chodźmy gdzie pod dach, doktora sprowadzę.
— Nie trzeba, panie Janie, Bóg ci zapłać za troskliwość. To widzisz jest osłabienie chwilowe; wody bym się napił.
Był blady jak ściana, ręce mu się trzęsły. Janio ujął go silnie pod ramię i zaprowadził do apteki. Tam dano mu wody i jakichś kropli, za których cudowną niemal skuteczność aptekarz ręczył. Karpowicz wypił wodę chciwie, jak gdyby ugasić nią chciał ogień, który palił go wewnątrz. Na widok zachwalanych kropli uśmiechnął się gorzko... jakaż bo apteka ma lekarstwo na jego cierpieuie?...
Odpocząwszy chwilę Karpowicz powstał i rzekł:
— No, chodźmy panie Janie, pomogę ci załatwić kupno i pojadę do domu.
Janio wymawiał się, tłómaczył, że lepiej zaraz powracać, położyć się do łóżka, wypocząć, ale Karpowicz słuchać nie chciał. Był on rad wracać do Zawadek i nie rad zarazem. Odpoczynku po wstrząśnieniach, jakie przeszedł, potrzebował istotnie: czuł osłabienie, zmęczenie, prawie niemoc, ale zarazem, gdy o domu, o córkach, o poczciwej towarzyszce życia wspomniał, serce mu się z bólu ściskało. Co zrobi z niemi, dokąd je zaprowadzi, gdy go z pod strzechy rodzinnej wypędzą, gdy kawałek roli niewdzięcznej odbiorą? I dlaczego? za co? Czyż nie pracował uczciwie? czy trwonił? czy nie dzielił się z lichwiarzami ostatnim groszem, sobie i swoim zaledwie chleba kawałek zostawiając? Za cóż więc ginie? Chwilowo przychodzi mu na myśl
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/68
Ta strona została skorygowana.