strzelba, którą ma w domu. Dobra broń, stara, wypróbowana, a kulami bije jak sztucer.
Wstrząsnął się i oprzytomniał. Gwar jarmarczny ustawał, ludzie się rozjeżdżali. Janio pokazał staremu kilka upatrzonych koni. Wybrali jednego, który miał mieć wszystkie pożądane zalety. W kilku słowach dobili targu.
— Teraz wracajmy — rzekł Janio — a ponieważ aż za las jedną mamy drogę, więc odprowadzę pana. We dwóch raźniej będzie.
— Byłoby lepiej, gdybyś mi aż do domu towarzyszył, ale wiem, że ci pilno do swojej siedziby.
— Dziś nie mógłbym, trzeba wracać... ale przyrzekam panu, że za dwa tygodnie...
— Mój drogi, kto wie co za dwa tygodnie będzie...
Janio kazał swoim ludziom naprzód jechać, a sam siadł na bryczkę Karpowicza. Domyślał się, przeczuwał, że starowinie coś bardzo ciężkiego dolega, zaczął więc dopytywać się i badać. Z początku Karpowicz odpowiadał półsłówkami, ale później, zachęcony serdecznemi słowy Jania, mówił już otwarcie.
Stary, złamany i zgnębiouy spowiadał się ze swej niedoli przed młodzieńcem, który dopiero, pełen sił i nadziei, na drogę życia wchodził. Wynurzał się i żalił, boć ten młodzieniec to serdeczny Ludwisia przyjaciel, bo w jego głosie tyle brzmiało współczucia... Opowiedział Karpowicz wszystko głosem cichym, bezdźwięcznym, w słowach prostych, w których brzmiała skarga bolesna i żal.
Janio pocieszać go usiłował...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/69
Ta strona została skorygowana.