— Mówiono mi; traktowałeś już z kolonistami, chciałeś cały folwark na kawałki rozprzedać...
— Co się pan dziwuje? Człowiek ma różne pomyślenia, próbuje tak i próbuje tak. Mówi trochę inaczej, a myśli też trochę inaczej. Właśnie ja mówiłem z kolonistami o kupnie, a myślałem pogadać z wielmożnym panem o dzierżawie. Ja byłbym bardzo dobry dziedzic...
— Wierzę.
— Pan się śmieje? Dlaczego pan się śmieje? albo to mało jest teraz dziedziców żydów... bardzo porządne obywatele, godne obywatele! ale co mamy o tem gadać. Tymczasem ja nie jestem dziedzic, tylko Wigdor... zwyczajny Wigdor i dla tego chciałbym się spytać, co będzie z karczmą?
— Nie wiem... nie wiem, mamy jeszcze czas...
— Czas? Wiadomo, że mamy czas... Kto nie ma czasu? czas nie kosztuje. Tylko chciałem się zapytać, czy wielmożny pan nie potrzebuje teraz pieniędzy?
Rzuciwszy to pytanie, Wigdor patrzył Karpowiczowi prosto w oczy, jakby chcąc zbadać wrażenie, jakie na nim wywrą te słowa.
Szlachcic wytrzymał spojrzenie i z całym spokojem odrzekł:
— Bogu dzięki, teraz nie.
— To dobrze, zawsze lepiej temu co nie potrzebuje, niż temu co jest w potrzebie, ale ja miarkuję, że w gospodarstwie grosz zawsze się przyda...
— W tej chwili nie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/76
Ta strona została skorygowana.