Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

ma własnych lasów, cegielni? Chyba, że p. Załuczyński ma względem ciebie inne widoki.
— Nie sądzę; jakieżby widoki mógł mieć?
— Nie wiem. Może ci Piotrowice odda, może który z większych folwarków oddzieli.
— Co mi po tem? Mnie na Majdanie dobrze. Mam kontrakt na czas dość długi, a jak karczunki pokończę i gospodarstwo urządzę po swojemu, wtenczas pomyślę o lepszem domostwie. Zresztą nie jest tam źle mieszkać; dach kazałem połatać, więc deszcz na głowę nie pada, a dzięki mojej siostrzyczce, pokoiki są urządzone dość wygodnie...
— Masz słuszność, kochany panie Janie — rzekł Karpowicz — że poprzestajesz na małem; masz słuszność, z takiem usposobieniem nieźle ci będzie na świecie.
Janio aczkolwiek ogólną rozmową zajęty, nie spuszczał oczu z Jadwini; niekiedy spojrzenia ich spotykały się, a wtedy na twarz dzieweczki wybiegał żywy rumieniec, oczy znikały pod spuszczonemi powiekami; jedwabiste rzęsy rzucały cień na twarzyczkę spłonioną. Janio czuł się zupełnie szczęśliwym, tu, w tym domu, wśród tej rodziny biednej, do której przywiązywał się serdecznie. Z Karpowiczem był śmielszy niż z ojcem, panią Marcinowę za drugą matkę uważał, a dziewczęta traktował jak siostry, z wyjątkiem Jadwini.
Tę jedną pokochał miłością... Nie wspomniał jej o uczuciu swojem ani razu, nie zdradził się ani jednem słowem, że ją kocha, nie mówił z nią o tem nigdy, a przecież pewien był wzajemności, wiedział, że jest kochany, wie-