fotel staroświecki, wolterowski, z wysokiem oparciem. Pomiędzy dwoma oknami stała sofa, w kącie zaś fajczarnia z całym garniturem cybuchów.
W bibliotece najczęściej przesiadywał Mirkowicz i córka jego lubiła tu wolne chwile przepędzać. Nieraz schodzili się tam oboje i czas zbiegał im szybko na rozmowie. W stosunku córki do ojca była serdeczność i zaufanie wzajemne. Ona powierzała mu swoje myśli, on również nie miał dla niej nic skrytego. Rozmawiali częstokroć bardzo poważnie, o kwestyach ogólniejszej natury, czasem spierali się z sobą, ale ostatecznie ojciec umiał przekonać swoją jedynaczkę. Wyjątkowy to był stosunek, serdeczny, przyjacielski prawie. Wanda otwierała przed ojcem duszę swoją, jak przed spowiednikiem, zwierzała mu się ze wszystkich swoich dumań i marzeń, prosiła o wskazówkę i radę.
I teraz oto, mrok już zapada, jest ta godzina szara, w której dzień z nocą jeszcze o panowanie się spiera, chociaż ustępować i cofać się musi. Światła nie zapalono jeszcze, a czytać już nie można; Mirkowicz zadumał się, siedząc w swoim fotelu.
Wanda weszła do biblioteki po cichu, przysunęła krzesełko i obok ojca usiadła.
Ubrana była skromnie, po domowemu, ciemna wełniana sukienka uwydatniała jej piękne kształty, w czarnych jak noc włosach miała wpięty kwiatek.
— Zkąd powracasz, kochanie? — zapytał ojciec — bo zdaje mi się, żeś wychodziła po południu.
— Jak zwykle, ojczulku, byłam na folwarku, potem wstąpiłam na wieś, odwiedzić chorą Maciejo-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.