Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stęskniłaś się?
— Za Julcią, tak. Poprzyjaźniłyśmy się bardzo, to taka dobra, serdeczna dzieweczka. Czy ojca to dziwi, że mi czasem tęskno do ludzi, żyjemy tutaj tak samotnie.
— Nic mnie nie dziwi, moje dziecko, owszem, dziwiłbym się raczej, gdyby było przeciwnie. Mnie staremu, wystarcza zatrudnienie, ta garstka książek i twoja, moje dziecko, obecność; dla ciebie to jednak za mało, więc powtarzam, nie dziwię się, tylko to mnie razi, że tęsknotę swoją wysyłasz specyalnie pod adresem panny Julci.
— Niekoniecznie, i ciotka jej bardzo przyjemna kobieta.
— I pan Wiktor, dodaj.
— Zapewne...
— Czemuś dzisiaj nie szczera, moja Wandziu, dotychczas zdawało mi się, że pozwalasz ojcu czytać w twem sercu, jak w otwartej książce, a dziś potrzebujesz już samotności... Czy jeździłaś do lasu zwierzać się dębom, lub sosnom?
— Ah, ojczulku — zawołała z żalem — to niesłuszna wymówka, przed tobą nie mam żadnych tajemnic, a że szukałam chwili samotności, niech to kochanego ojczulka nie dziwi. Miałam taki szczególny nastrój duszy.
— Tak, tak, już nie od dzisiaj to widzę, że bywasz chwilami szczególnie nastrojona...
— Ależ ojczulku...
— Przepraszam cię, pozwól mi dokończyć, w two-