jem usposobieniu dostrzegam dużą zmianę; nie wiem czemu ją mam przypisać, ale zdaje mi się, że ten entuzyasta z Kalinówki zajmuję cię bardziej, niżbym pragnął.
— Zkądże ojczulek to wnosi?...
— Przecież widuję go tu często. Od roku, jak zamieszkał w naszej okolicy, bywa u nas.
— Wie ojciec, że jestem szczera. Przyznaję więc, że istotnie mam dla niego pewną sympatyę.
— Czy tylko sympatyę?
— Jak to, czy tylko?
— Czy to nie jest uczucie silniejsze, aniżeli zwykła, jak ją nazywasz, sympatya?
— Nie zdawałam sobie sprawy, nie zastanawiałam się bliżej nad pytaniem, które mi ojczulek zadał, ale...
— Ale...
— Gdyby to uczucie istotnie było czemś więcej nad życzliwość, to czy miałbyś, ojczulku, co przeciwko temu?
— Marzyciel, moje dziecko, marzyciel, a nam dzisiaj ludzi trzeźwych potrzeba. Musimy liczyć się z twardemi warunkami życia, a każdy krok, czy to na drodze osobistych naszych spraw, czy społecznych, stawiać z namysłem, rozważnie.
— Zapewne, lecz...
— Tak, moje dziecko; nam trzeba opierać się na podstawach realnych, z rzeczywistością się liczyć, a czyż on liczy się z nią? Czy nie buja ciągle w sferze niedościgłych marzeń i fantazyj? Czy opierając się
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.