trzeba go będzie zaraz do powiatu odesłać, bo z gminnej kozy może łatwo uciec.
— Któż to jest, czy z tutejszych ludzi? — zapytała ciotka.
— Tutejszy, proszę pani, z Kalinówki, znany złodziej leśny, Franek Kuternoga.
— Jakto, ten, któremu Wiktor tyle razy przebaczał kradzieże?
— Ten, do którego tak serdecznie przemawiał?
— Ten sam, proszę pani, ten sam.
— A jakiż dowód, że to on podpalił, czy go kto złapał na uczynku, czy sam się przyznał?
— Gdzieżby się zbrodniarz przyznawał do zbrodni? Wypiera się w żywe oczy, ale są takie poszlaki, że wina jego nie ulega żadnej wątpliwości.
— Cóż go mogło skłonić do takiego postępku?
Żarski ramionami wzruszył.
— Proszę pana — rzekł — przyczyna jasna; za ostatnią kradzież kazał go pan podać do sądu i został ukarany.
— Pzecież wybaczyłem mu z dziesięć!
— To też właśnie. Za pierwszą dostał sosnę i rubla, więc wyobraził sobie, że za każdą będzie to samo, panu się sprzykrzyło dawać sosny, on więc doznał zawodu i... zemścił się.
Wiktor nie odpowiadał.
Z dziedzińca dochodził gwar, nad którym panował donośny głos szamoczącego się Franka:
— Puśćta mnie, złodzieje jedne! — wołał — puśćta mnie do dziedzica! Ja was szelmy do sądu zaskarżę,
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.