stało biurko, fotel, kilka krzeseł, twarda sofka i szafa pełna książek i różnych instrumentów. Pacyenci wchodzili frontem, wychodzili zaś przez sionkę i podwórze. Codziennie zbierała się spora gromadka tego rodzaju gości; jedni z nich płacili miedziakami, drudzy nie płacili zupełnie, a byli i tacy, którym doktór z własnej kieszeni jeszcze na lekarstwa dokładał.
Do wiejskiej arystokracyi i bogaczów miejskich, jak naprzykład, do pana burmistrza, sekretarza, kasyera, do pana Jojny Imbryka, wielkich kupców korzennych, i łokciowych, mających w sklepach swoich najmniej za trzysta rubli towaru, doktór osobiście chodził, za co pobierał wspaniałe honoraryum, co najmniej po pół rubla za wizytę, nie licząc prezentów i w razie potrzeby, kredytu.
Żarski tak się zawczasu urządzał, że zazwyczaj już o godzinie jedenastej zrana załatwił się ze wszystkiemi chorymi w miasteczku, poczem jadał śniadanie i wyjeżdżał w okolicę. Nie było dnia, żeby po kilka furmanek nie czekało na niego. Pół roku ledwie minęło jak zamieszkał w Bosychkaczkach, a już zjednać sobie potrafił wielką popularność w okolicy. Bezinteresowny, chętnie na każde żądanie pospieszał, nie zważając czy to pogoda, czy słota, noc czy dzień, czy zapłacą hojnie, lub skąpo.
Przytem i leczył szczęśliwie, a że w małomiasteczkowe komeraże nie wdawał się, trzymał się zawsze na uboczu, a z każdym bez wyjątku postępował uprzejmie, więc też lubiony był powszechnie, a praktykę coraz miał większą.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.