Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

usposobieniu, ograniczał swoją mściwość na zadaniu kalectwa i celował w ramię, albo w nogę.
Oko miał doskonałe, rękę pewną, nie ulegało więc wątpliwości, że w chwili stanowczej potrafi poczęstować rywala skutecznie.
Prócz tego, wprawiał się także w szermierkę, na przypadek gdyby „doktorzyna“ (gdyż tak go pogardliwie nazywał) wybrał broń białą.
We wsi w Toczkach znajdował się, jak na szczęście, chłop, Bartek Dzięcioł, urlopowany dragon. Jako wojownik, wiedział jak się z pałaszem obchodzić i znał pierwsze zasady fechtunku.
Tego właśnie Dzięcioła sprowadził sobie zakochany rycerz do towarzystwa w szermierce. Zamykali się w pustej stodole i ubrani w grube rękawice i druciane maski, z materacami na piersiach, nacierali jeden na drugiego, krzesząc iskry z rapirów. Zaciekawiona służba przez szpary w ścianach stodoły przypatrywała się temu niezwykłemu na wsi widowisku, i gubiła się w domysłach, dlaczego dziedzic chcąc probować siły Bartka nie weźmie go zwyczajnym sposobem za bary i nie obali na ziemię? Diaczego, gdy już tak koniecznie chce się z nim na pałasze rozprawiać, przywdziewa maskę i Bartkowi każe robić to samo. Że jednak do wszystkiego można się przyzwyczaić, więc po kilku tygodniach służba przestała podpatrywać przez szpary.
Bartek przychodził do szermierki, jak do zwykłej gospodarskiej roboty i brał za swoją fatygę wynagrodzenie, jak za pół dnia do cepów, oraz dostawał porządny kielich wódki extra...