— A czy wie pan doktór со ja myślę o Wiktorze...
— Słucham pani.
— Może się pan rozśmieje z mojej dyagnozy?
— Panno Julio, częstokroć serce łatwiej poznaje prawdę, niż nauka.
— Ośmielasz mnie pan, bo właśnie serce mi powiada, że Wiktor podwójnie cierpi.
— Jakto?
— Tam dusza choruje. On martwi się, gryzie, on jest złamany, zawstydzony, zawiedziony w tem co najbardziej ukochał...
— Co pani mówi?
— Mówię to co wiem, panie Janie. Usiądź pan i posłuchaj.
Żarski siadł na krześle.
— Słucham pani — rzekł.
— Mówię do pana i jako do lekarza i jak do przyjaciela zarazem, mówię dla tego, że według mego zdania, niektóre wskazówki przydać się panu mogą. Pan nie zna dobrze mego brata, panie doktorze. To człowiek idei przedewszystkiem. On postanowił sobie, że w piękny sposób skorzysta z uśmiechu fortuny, że rozkrzewi w okolicy oświatę i dobrobyt, że uszlachetni tych ludzi prostych, wśród których mieszkać mu wypadło. Robił bardzo, bardzo dużo w tym względzie, lecz na każdym kroku spotykał nieprzeparte przeszkody.
— W czem mianowicie?
— We wszystkiem i wszędzie — odrzekła Julcia
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.