wiem; młody jestem, nie wielki praktyk jeszcze, mogę się mylić, pragnąłbym się omylić, ale zdaje mi się...
— Że źle jest?
— Niestety.
— Bój się Boga, Jasiu — zawołała staruszka — czy to być może, taki młody człowiek, na świat mu dopiero...
— Najbardziej to mi przykro, że mi tak ufają bez granic. Wolałbym, żeby chcieli jeszcze kogo zawezwać.
— Masz racyę — rzekł ojciec — nastawaj na to, żądaj, nie bierz na siebie odpowiedzialności. Dziś nawet to zaproponuj.
— Zobaczę, może po obiedzie znajdę sposobność w delikatny sposób pannę Julię uprzedzić, ale w każdym razie bolesna to dla mnie misya.
Matka upomniała się o swoje prawa.
— Widzisz jakiś ty syn — rzekła z wymówką — tam idziesz na obiad. Zapewne, zapewne, jużcić we dworze lepszy, niż u oficyalisty...
— Ach matko! cóż znowu! proszono, przecież nie mogłem odmówić. Panna Julia prosiła...
— No, no, idź panie konsyliarzu — rzekła udobruchana staruszka, pilnuj się tylko, żebyś lecząc drugich, sam nie zachorował na serce. Idź, idź, nie zatrzymuję cię, moje dziecko.
Gdy doktór wyszedł, Żarska odezwała się do męża.
— Zdaje mi się, mój kochany, że nasz Jaś może karyerę zrobić.
— Jak to rozumiesz?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.