tłukł! szarpał! rwał! kąsał!.. że... że... alboż ja wiem co?.. Wściekałby się jednem słowem... Otóż ty za często bywasz w Kalinówce... za często, na honor, za często... a kto tak robi, ten przez to samo jest moim wrogiem.
— Ależ panie Kaliciński — mówił spokojnie Żarski — porozumiejmy się...
— Masz racyę konsyliarzu — porozumiejmy się... bo... bo... ja tak żyć nie mogę.
— Otóż widzi pan, przedewszystkiem, jak panu wiadomo, mam w Kalinówce rodziców.
— No, to wiem.
— Powtóre — pan Wiktor jest chory — więc przyjeżdżam do niego jako lekarz.
— Wykręty, wykręty, mój panie!
— Nie żadne wykręty, tylko szczera prawda.
— A panna Julja! panna Julja to nic!
— Panna Julja jest bardzo miła osoba...
— No, widzisz doktorze, sam przyznajesz...
— A naturalnie, że przyznaję.
— Więc tak być nie może; musimy to raz skończyć... Mam trochę w czubie i mówię, co mi leży na sercu. Kocham cię, szanuję, uznaję, żeś dobry chłopak, ale, gdy idzie o pannę Julję — to powiadam ci szczerze... jeden z nas musi zginąć. Masz tedy do wyboru. Chcesz pistolety, to pistolety — pałasze, to pałasze, jak ci się podoba. Mnie tam wszystko jedno.
Żarski roześmiał się.
— A może... bo ja ani strzelać dobrze nie umiem,
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.