— Więc daj rękę! Pal djabli wszystkie pistolety i pałasze... Załatwimy sprawę w sposób pokojowy... Co będzie, to będzie, oświadczę się... a potem dziej się wola Boża... Jak odkosza dostanę, to Toczki sprzedam, wyjadę za granicę i wstąpię do kapucynów, na braciszka... Raz kozie śmierć! Będę nosił gruby habit, lipowe trepki i zapuszczę brodę po same kolana... Przekonasz się doktorku, że to zrobię, jak amen w pacierzu, zrobię... Sam uschnę z tęsknoty, a ona niech będzie szczęśliwa... Wiesz co, doktorze... przyjacielu kochany... bracie... otworzyłem przed tobą serce... to mi trochę ulżyło, a teraz wracam do domu. Konie już wytchnęły.
— Jeszcze jeden kieliszeczek... na drogę, to nie zawadzi.
— Nie mogę, doprawdy nie mogę. Primo, że jestem wzruszony, secundo, że mi to szkodzi, a tertio, że jeżelibym wypił, to chyba tylko za jej zdrowie.
— Więc dobrze... za jej zdrowie!
Trącili się kieliszkami, a rozrzewniony Kaliciński pochwycił doktora za ramiona, uniósł w górę, jak kota, i wycałował w obydwa policzki.
Rywale rozstali się w najlepszej komitywie.
W drodze Kaliciński nucił półgłosem jakąś starą balladę.
Przybywszy do domu i dowiedziawszy się, że niesforny „Zefir“ już jest w stajni, Kaliciński, nie rozbierając się wcale, padł na sofkę i usnął snem sprawiedliwego.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.