Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

i odcieni... od czarnej niemal barwy świerkowych igieł, aż do bledziutkich listków młodej wierzby.
Skowronki unosiły się nad polami, pliszki ruchliwe, wesołe przelatywały z kamienia na kamień, a w gajach, w lasach rozbrzmiewał śpiew drobnych ptasząt i figlarny głos kukułki.
W ogrodzie, przy starym zamczysku w Białowodach, w alei szerokiej przechadzały się dwie dzieweczki. Widocznie zwierzenia jakieś sobie czyniły, gdyż objęły się nawzajem rękami i tak ramieniem ramienia dotykając, szły, szepcząc do siebie półgłosem, jakby w obawie, żeby wiatr niedyskretny słów ich nie pochwycił na skrzydła i tajemnicy serdecznej nie zdradził.
Przeszedłszy kilkakrotnie aleję, usiadły na ławce kamiennej.
— Więc nie odmówisz mi, Wandziu — mówiła błagalnym głosem blondynka — nie odmówisz mi tej łaski? Pojedziesz?
— Ktoby się prośbom twoim mógł oprzeć — odrzekła.
— Powrócisz z ojcem twoim, który jest u nas od samego rana. Zacny, poczciwy pan Mirkowicz, nigdy nas nie opuszcza w zmartwieniu.
— Przecież to obowiązek sąsiedzki, droga Julciu. Wczoraj otrzymawszy bilecik od pana Żarskiego, zaraz mi powiedział, że na cały dzień do was się wybiera... Powiedz mi kochana, co się tam stało u was nowego?
— Czy ja wiem? Są jakieś interesa, na których nie wiele się znam. Wiem to tylko, że chłopi roszczą jakieś pretensye. Przyjechało kilku urzędników, geome-