tra, komisarz, jest pan Żarski, twój ojciec i jeszcze jakiś pan nieznajomy, chłopów pełny dziedziniec. Coś dowodzą, mówią, hałasują i pisarz się w to mięsza — ale dla mnie to wszystko puste dźwięki — głosy słyszę, co mówią niby rozumiem, ale o co im chodzi właściwie, nie mam pojęcia...
— A pan Wiktor?
— Niedobra jesteś, Wandziu.
— Dla czego?
— Przynajmniej jak do mnie mówisz, to nie dodawaj, pan, tylko po prostu mów Wiktor, przecież on ani dla mnie, ani dla ciebie panem nie jest...
— Kiedy... bo... nie wypada...
— Nie wypada... Zapewne, jabym to mogła powiedzieć, że nie wypada zabrać serce brata, które zanim ciebie poznało, należało wyłącznie do siostry... Ale dziś on już na mnie nie patrzy.
— Jesteś niesprawiedliwą. Kocha cię zawsze jednakowo, sam mi to mówił nieraz... ale odpowiedz mi na pytanie... cóż robi nasz pan, to jest co robi nasz Wiktor?
— Jest niezmiernie zajęty tą sprawą. Obawiam się nawet, czy nie zaszkodzi sobie, bo mówi bardzo dużo i głośno.
— To źle, to bardzo źle, zdaje mi się że tego zabrania nasz doktór, nasz doktór — powtórzyła z naciskiem.
Twarzyczka Julci oblała się rumieńcem.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.