W ustach, nad któremi rude wąsy sterczały jak szczotka, trzymał cygaro — a niebieskie, przyblakłe oczy spoglądały w stronę dworu.
— Ha! — mruknął sam do siebie — czort ich zabierz... długo czekać każą — a tu późno już — zanocować wypadnie.
Splunął, machnął ręką i znów wrócił do karczmy — aby nowy kieliszek wychylić. Widocznie uważał, że ten sposób skracania czasu jest najlepszy i najpraktyczniejszy zarazem. Jegomość w burym paltocie od niejakiego czasu częstym bywał gościem w kalinowskiej karczmie — pisał chłopom prośby do niższych urzędów, skargi do sądów, a tak ich umiał zręcznie do procesów zachęcać, że najspokojniejsza niegdyś wioska — dzięki jego działalności, stała się gniazdem pieniaczy i procesowników...
Zkąd się ten człowiek wziął, zkąd przywędrował w to ciche ustronie — nikt nie wiedział.
Pewnego dnia, zmizerowany, brudny i obdarty, piechotą przyszedł do miasteczka — i wnet się jakoś z żydkami porozumiał — tak, że mu dano stancyjkę na poddaszu i otwarty kredyt na wódkę, śledzie i bułki, które stanowiły główne jego pożywienie.
Z żydami wybornie porozumiewał się ich żargonem, skutkiem czego przypuszczony był do różnych tajemnic, dotyczących tych właśnie geszeftów, które nie znoszą jawności.
W okolicy wiedziano, że pan Mikołaj (gdyż z imienia znano go tylko), jest człowiek miłosierny, uczynny, a nadewszystko mądry i bardzo biegły w prawie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.