dowodów i o tej przykrości chwilowej nie wspominał nawet. Gdy go o powód dłuższej nieobecności w miasteczku zapytywano, mówił, że jeździł do senatu bronić bardzo ważnej sprawy i że tę, ma się rozumieć, wygrał.
W ogóle, człowiek ten o przeszłości swojej mówił niechętnie, a jeżeli czasem przy kieliszku wyrwało mu się jakieś wspomnienie, że był tu, lub owdzie — natychmiast rozmowę urywał, lub na inny przedmiot ją zwracał... albo też machał ręką niechętnie i spluwał, mówiąc, że wszystko na świecie głupstwo jest i marność.
Wypiwszy kielich gorzałki w karczmie, znowuż przed sień wyszedł i w stronę dworu pilnie patrzył.
Wreszcie, po jakiejś chwili oczekiwania, oko jego dostrzegło dwóch ludzi wprost ku karczmie spieszących.
Byli to właśnie owi chłopi, którzy nie zważając na deszcz, z dziedzińca dworskiego ku wsi pobiegli.
Pan Mikołaj wyszedł na ich spotkanie.
— No co? co? — pytał gorączkowo... — Gadaj no Kaczorek, bo ty mądrzejszy od Śmieciuchy...
— Ha co? — odrzekł zapytany — było gadania dość.
— Panowie gadali — dodał drugi — omętra gadał i ten z powiatu gruby gadał.
— Co gadał?.
— Różnie, ale mnie się widzi, że dobrze gadał...
— Dureń ty! — krzyknął z gniewem pan Mikołaj.
— Może i to — rzekł chłop w głowę się drapiąc — ale zawdy oni dobrze gadali. Niechta co chce
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.