— Dawno pan von Szwalberg umarł? — zapytałem.
— Ha, ha! — roześmiała się z goryczą, alboż taki łotr kiedy umrze?! Żyje dotąd i mieszka w Odessie. Poznasz go pan... ale, co ja mówię, nie poznasz go pan... bo on tu nie przyjdzie. On wie, że mamy z sobą pewne rachuneczki. Majątek mu oddałam, młodość, niewinność — a on!... To panie taka wdzięczność! Dziś żyję z małego kapitaliku i z pracy. Dopomaga mi trochę mój kuzyn, który jest maszynistą na kolei. Mężczyzna jak lew, podkowy łamie w ręku, poznasz go pan... trochę szorstki, bo naturalnie, przy takiem zajęciu, ale jedyny chłopak... Niech pan zobaczy pokoik...
Poszliśmy do owego pokoiku. Był on trochę ciemny i okropnie brudny, ale że mi chodziło głównie o ciepło rodzinne, więc nie zważałem na ściany... Serca było mi trzeba, a nie murów.
— Tu będzie panu jak w niebie — mówiła zacna dama — Cisza i spokój, bo proszę pana, któż tu mieszka właściwie? Ja jedna, zawsze sama. Pelci nie rachuję, takie to łagodne i cichutkie stworzenie. Grywa czasem, ale trzeba wiedzieć, że artystycznie grywa, nie jak ta z pierwszego piętra. Poznasz ją pan... Kokietka jakiej świat nie widział! Ciągle siedzi w oknie i mizdrzy się... Cisza, spokój u mnie jest zawsze. Olimpcia także u mnie mieszka, ale rozumiesz pan, przecie ciągle zajęta. Robi kroki i mało kiedy w domu jest, a tych czworga dziatek niema co rachować. To są aniołki, milutkie, cichutkie i w ogóle rzadko kiedy płaczą. Pan zapewne życzy sobie mieć samowar i usługę?
— Wprawdzie mam własny samowar, ale wolałbym...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.