— Przyrzekam.
Od tej pory Żarski i Julcia byli dla siebie jak narzeczeni — nawet ciotka milcząco zdawała się na ten związek przyzwalać i o Marcinkowskim młodym nie wspominała więcej.
Smutnie upływały zakochanym te chwile, które razem mogli przepędzać. Wiktor bowiem chudł i mizerniał z dniem każdym... Myślano o tem, żeby klimat zmienić, żeby na południe go wywieźć — ale Żarski nie nalegał... lękał się że w drodze; albo na obczyźnie, biedny chory zamrze, zdala od swoich.
Częstokroć młody lekarz, który gotów by był połowę życia własnego za uratowanie brata narzeczonej oddać, częstokroć nocami przewracając dzieła medyczne, złorzeczył nauce, że jest tak bezsilna i marna w obec choroby... że nie może duszy wymykającej się z ciała zatrzymać, ani upragnionego życia chociaż o odrobinę przedłużyć...
Wiktor wspominał niekiedy o śmierci, mówił o niej z uśmiechem na ustach, bo w gruncie rzeczy miał to przekonanie, że wyjdzie z cierpień i do zdrowia powróci, umierać nie myślał — przeciwnie, żyć pragnął, pragnął całą siłą — wszystkie polecenia lekarza z najbardziej drobiazgową ścisłością wykonywał, posłuszny był mu jak dziecko...
Niekiedy w samo południe, gdy piękny dzień jesienny był, a słońce jasno świeciło, wynoszono do ogrodu, lub na dziedziniec duży fotel i, w nim siedząc, chory jakąś godzinkę, lub dwie, na świeżem powietrzu przepędzał.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.