Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

chłopskie, krzyżami usiane, darniną porosłe. Przy parkanie cmentarnym rosły krzaki bzów i jaśminów, dzikie róże, tarnina...
O wiośnie zlatywała tam słowików para — i w nocy po rosie, nad cichą wioską umarłych rozbrzmiewała najcudowniejsza w swej prostocie „pieśń nad pieśniami“, pieśń, którą śpiewać sam Bóg chyba szarą ptaszynę nauczył...
Świeży grób trawą porósł, a życie płynęło dalej swojem odwiecznem korytem, toczyło się cichą falą, przerywane jękiem żalu, westchnieniem — a rzadko, bardzo rzadko, srebrzystym śmiechem wesela...
A gdzież nasi dobrzy znajomi? gdzie ich fala życia uniosła?
Toż od śmierci Wiktora już trzy lata minęło — a trzy lata to czas, to kawał czasu... Żal zdąży się zatrzeć, wspomnienia przybladną, łzy zaschną...
W Kalinówce pusto. Dworek na lato tylko otwiera swoje podwoje na przyjęcie mieszkańców...
Żarski stary w oficynie, jak dawniej rządzi, znowuż swoje porządki zaprowadza. Nie idzie mu łatwo, ale ma nadzieję, że z czasem Kalinówka będzie tem, czem dawniej była. Zbyteczna, źle zrozumiana dobroć sprawiedliwości miejsca ustąpi i nastanie znowuż harmonia i spokój... W kłopocie, w biedzie, w ciężkich czasach, przyjdą ludzie do „pana rządcy“ po pożyczkę, po pomoc, ale złodziejstwa nie będzie, bo stary rządca tego nie zniesie i nie ścierpi.
Ułoży się wszystko po dobremu, po ludzku, do