Nazajutrz, gdy przyszedłem na obiad, zastałem panią Szwalbergową bardzo wzburzoną, i musiałem jej przyznać słuszność.
Poczciwa Katarzyna, z powodu nieprzewidzianego spotkania się na targu z jakąś kumoszką, nie była trzeźwa, w kuchni narobiła pełno dymu, obiad się zepsuł.
Ktoby tam dbał o takie rzeczy! Pelcia przyrządziła kawę i zaspokoiliśmy głód... Wróciwszy do mego pokoiku, zastałem w nim wielki nieład. Wszystko było poprzewracane, fotografie powyciągane z albumów, walały się na podłodze, a ładny wazonik porcelanowy, który miałem ofiarować Pelci, rozbity na kawałki.
Nie wiedziałem czemu ten nieład przypisać, ale uprzejma gospodyni sama wyprowadziła mnie z błędu.
— Panie Stanisławie — rzekła wchodząc — jestem w rozpaczy!... Obiadu dziś nie było...
— To bagatelka.
— Pan jesteś bardzo wyrozumiały, zawstydzasz mnie swoją dobrocią.
— Nie ma o czem wspominać...
— Ale oprócz tego, poniosłeś pan stratę — odezwała się płaczliwie, usiłując zebrać potłuczone skorupki. — Taki wazon!
— Nie miał wielkiej wartości.
— Ale zawsze, bo widzi pan, ja muszę się wytłómaczyć... Loluś bawił się albumem, a miał paluszki powalane masłem, chciałam mu zabronić, ale rozpłakał się. Za Lolusiem przyszła Micia, Sabcia i mały Broniś — i oto zrobiło się nieszczęście. Widzi pan, Olimpcia
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.