I po co je hoduje? Po to, by je zerwać gdy najpiękniejsze są, wianeczek z nich uwić i złożyć na cmentarzu, na grobie...
Dziwne serce!
W Białowodach kilku młodych ludzi bywa. Są nawet pomiędzy nimi tacy, którzy do partyj „dobrych“ się liczą, chłopcy porządni, zamożni, uczciwi. Niekiedy ojciec nawet za którym dobre słowo wtrąci — ale ona słuchać nie chce... ucieka...
Może kiedy pójdzie za mąż, a może nie pójdzie — prędzej nawet nie pójdzie niż pójdzie... bo są takie dziwne natury, co się w smutku własnym, w żałobie kochają — co ją pieszczą i przechowują w sercach jak skarby...
Może... może czas, ten najlepszy lekarz cierpień duszy — zagoi rany serca, zachęci do życia, do szukania szczęścia i miłości,
Wszakże i na grobach wyrastają kwiaty...
Pan Kaliciński nareszcie się ożenił.
Wielka ztąd była radość w Izraelu. — W Bosychkaczkach przez cztery tygodnie o tym tylko fakcie żydkowie mówili...
Słowa szlacheckiego dotrzymał, wszystkim żydom co do grosza wypłacił, nawet hypotekę Toczków z długów oczyścił, i dziś do zamożniejszych ludzi w okolicy się liczy.
Po długich latach romansów, po niefortunnych próbach, znalazł nareszcie kobietę, która miłość jego pojąć i ocenić umiała.
Była to wdowa po pułkowniku z intendentury.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.