zmrużyć oka, gdyż obowiązek matki nakazywał jej czuwać przy dziecku, cierpiącem wskutek rozczarowań, zawodów i zmartwień.
Dzieckiem tem nieszczęsnem była — ma się rozumieć — Pelcia.
Od tego czasu, pomimo, że wracałem bardzo wcześnie do domu, pomimo, żem się wyrzekł teatru, koncertów i wszelkich stosunków towarzyskich, żem zerwał zupełnie z kolegami — nie mogłem rozżalonej damy przejednać. Nawet Olimpcia i jej dziatki dawały mi do zrozumienia, że nie jestem „persona grata“ w tym domu.
Co prawda, to już mi owo ciepło rodzinne, z fatalnemi obiadami, z czworgiem nieznośnych dzieci i nieustannemi pretensyami pań, zaczęło się przykrzeć... Zatęskniłem do mojej samotnej stancyjki, w której nikt mi nie przeszkadzał, nie plamił albumów, nie lustrował drobiazgów, nie dziwił się i nie oburzał, jeżeli przyszedłem późno do domu.
Zacząłem przemyśliwać, jakby w przyzwoity sposób rozstać się z rodziną Szwalbergów i poszukać sobie nowego mieszkania.
Niestety, nieprzewidziana okoliczność stanęła temu na przeszkodzie... Zachorowałem.
Nieznośny ból głowy i ogólna niemoc zmusiły mnie do pozostania w łóżku. Prosiłem Katarzyny, żeby poszła po lekarza, ta jednak uznała za właściwsze zameldować pani domu, żem zasłabł, że mam dreszcze, ciągoty i głowę rozpaloną jak żelazko do prasowania.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.