Przypominam sobie, że dawano mi okłady zimne i gorące, stawiano bańki, kataplazmowano, smarowano różnemi spirytusami i maściami. Grube i twarde palce Katarzyny szorowały mnie po żebrach, sprawiając ból nieznośny... Nareszcie Bóg zmiłował się nademną, i straciłem przytomność zupełnie.
Gdym po kilku dniach przyszedł do siebie, ujrzałem w pokoiku dwóch moich kolegów i lekarza kolejowego, który mi zalecił spokój i zapewnił, że jestem na drodze do wyzdrowienia. Rodzina Szwalbergów jaśniała radością, na widok, że troskliwość jej i kuracya wzięły tak doskonały obrót...
Przez następny tydzień myśl moja pracowała usilnie nad rozwiązaniem arcyciekawej zagadki: co jest znośniejsze: czy choroba, czy rekonwalescencya?
Mama Szwalbergowa postanowiła mnie odżywiać, a wszyscy w całym domu starali się o to, żeby było cicho.
Co chwila musiałem połykać jakieś rosoły, befsztyki i najrozmaitsze potrawy, które pchano we mnie na gwałt, pomimo, że opierałem się wszelkiemi siłami.
Adwokat Klekotowicz kupił, ma się rozumieć za moje pieniądze, funt kawioru, a poczciwy maszynista przydźwigał butelkę koniaku, przeszwarcowanego z Katowic... Dzielny ten człowiek, silny jak Samson i ważący około trzystu funtów, żywił pogardę dla wszelakiej wiedzy medycznej i dowodził, że jednem i jedynem lekarstwem na wszelkie słabości i cierpienia ludzkie jest koniak, zwłaszcza pruski, notabene, jeżeli się go przyjmuje w imponujących dozach.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.