panie Stanisławie. Pozwolisz pan, że ją tu wprowadzę.
Ubrałem się na prędce. Po chwili weszła pani Szwalbergowa z Pelcią, która wyglądała jak wcielone pocieszenie rekonwalescentów.
Włosy miała cokolwiek w nieładzie, oczy jakby dopiero z łez otarte. Podała mi białą rączkę, którą uścisnąłem lekko, dziękując za troskliwość, jaką byłem otoczony podczas choroby.
— No moje dzieci — rzekła mama, — muszę ja pójść do kuchni. Porozmawiajcie ze sobą... pan Stanisław nudzi się sam, może więc w twojem towarzystwie, droga Pelciu, odzyska humor...
Przypuszczenie to nie było zbyt trafne. Trudno było mi odzyskać humor w towarzystwie Pelci, która była milcząca i jakby zawstydzona.
Zaczynałem rozmowę to o tem, to o owem, ale jakoś nie szło. Panna Pelagia albo nie odpowiadała wcale, albo odpowiadała półsłówkami. Mówiłem o kwiatach, literaturze i teatrze. Dała mi do zrozumienia, że w obecnym nastroju jej ducha, o kwiatach nie myśli, literatury nienawidzi, a teatrowi życzy, żeby się zawalił co prędzej. Zapytana o przyczynę takich czarnych myśli, odpowiedziała, że życie jej zbrzydło i utraciło w jej oczach powaby.
— Dawniej mówiła — byłam wesoła, ożywiona, lubiłam towarzystwo i muzykę, dziś już mnie nic nie zajmuje i nie obchodzi. Podobno słońce świeci, kwiaty pachną, słowiki śpiewają, przecież to właśnie pora... Co
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.