Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

alabastrowe jej ramiona... za co umebluję wnętrze groty, w której dwoje serc naszych ma uderzać zgodnie, aż do czasu pierwszej sprzeczki
Wobec takich poważnych zagadnień, na które nie mogłem znaleźć odpowiedzi, nie pozostawało mi nic innego, jak tylko westchnąć nad losem nieszczęśliwej Pelci, i zapewnić ją o mojej wdzięczności i niekłamanej sympatyi.
Starałem się dowieść, że obecny stan jej psychiczny jest prawdopodobnie wynikiem nadwątlonego zdrowia i chorobliwego rozstroju nerwów. Radziłem jej, żeby spróbowała hydropatyi.
Podniosła się z krzesła i spojrzała na mnie wzrokiem obrażonej królowej, poczem westchnęła cicho i wyszła.
Gdy zamknęła drzwi, do uszu moich doleciało kilka wyrazów rozmowy.
— I cóż? i cóż? — pytała z gorączkową ciekawością mama, którą poznałem po głosie.
— Nic, — była cicha odpowiedź.
— Jakto? pomimo wszystkiego, nic?
— Nic, moja mamo...
— A to osioł!! — zawołała już głośno, nie kryjąc swego oburzenia, pani Szwalbergowa. A trzeba wiedzieć z jakim akcentem wymówiła ten brzydki wyraz... słychać w nim było najmniej siedmdziesiąt cztery S, co sprawiało efekt syku wężów, świstu wiatru, szmeru wody, przedzierającej się zdradziecko przez tamę.
Domyśliłem się łatwo, że niepochlebny wyraz wy-