Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

dojrzałym namyśle postanowiłem zdobyć się na odwagę i odrazu przeciąć wszelkie kwestye.
Na trzeci dzień potem, ubrawszy się, jak mogłem najstaranniej, wszedłem śmiało do salonu pani Szwalbergowej.
Zacna dama zmierzyła mnie wzrokiem, który zdawał się zapowiadać, że mnie zmiażdży na proszek, Olimpcia siedziała na kozetce, obok niej Klekotowicz z zaciśniętemi ustami i bardzo złośliwym wyrazem twarzy.
Pelcia wpół leżąc, wpół siedząc na dużym fotelu trzymała w ręku robótkę.
— Szanowna pani — rzekłem kłaniając się mojej gosposi — przychodzę dopełnić obowiązku, który mi leży na sercu...
Pani Szwalbergowa spojrzała znacząco na Pelcię.
— Należało to dawno zrobić — rzekła z godnością — dziś może być już zapóźno... ale słucham pana... owszem słucham, nawet bardzo uważnie słucham... Istotnie przekonywam się sama, że wyrozumiałość moja nie ma granic... Jest bezbrzeżna jak ocean. Olimpcia mi to co dzień powtarza...
— Naprzód winienem panią dobrodziejkę przeprosić, że przez czas mego mieszkania tutaj mogłem jej mimowoli wyrządzić przykrość.
— Ach panie! któryż to z was, mężczyzn, żyje moralnie, nie włóczy się po nocach... to przecież swoja rzecz...
— Przepraszam stokrotnie... Zarazem pragnę po-