Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

wność... Nie wolno krzywdzić biednych kobiet, mój panie...
— O tak! patrz pan na Pelcię. Biedne dziecko!
— Zdaje mi się — rzekłem, — że pan adwokat myli się; ja nie krzywdzę pani Szwalbergowej, albowiem porozumiałem się już z kolegą, który weźmie ten pokoik na takich samych warunkach.
— To jeszcze kwestya, czy go pani przyjąć zechce.
— O nie! nie! — zawołała w najwyższem oburzeniu dama — dość już mam tego, dość! Niepokój po nocach, otwieranie drzwi nad ranem, grymasów co niemiara...
— Pani — rzekłem z wyrzutem — czy kiedy chociaż jednem słowem zganiłem obiady, czy dałem poznać...
— Tak, nie mówiłeś pan nic, bo jesteś skrytego charakteru i milczek — ale myślałeś... O ja wiem, że pan myślałeś... a to dość. Ja jestem nieprzyzwyczajona do znoszenia tego, co sobie tam jakiś ktoś myśli! Chciej pan o tem pamiętać, że kobieta, która czuje swoją godność, jest kobietą czującą swą godność... W takich zasadach byłam wychowana i w takich zapewne umrę. Wolę wszystko stracić, byle tylko swoją godność zachować i swego honoru nie dać na poniewierkę.
Główka Pelci opuszała się coraz niżej.
— Morderco, tygrysie! — zawołała pani Szwalbergowa, biegnąc ku córce... Morderco coś zrobił! zabiłeś mi dziecko! Rozdarłeś niewinne serduszko. Podejściem, intrygami, zawracaniem głowy, wzbudziłeś uczucie w dziewczątku, które dotychczas kochało tylko matkę!