Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Kto jest tyle szczęśliwy, że ma własną rodzinę, niech się nią cieszy, my zaś samotnicy, my biedne bociany bez pary, musimy korzystać z instytucyj publicznych, gdyż w tych jesteśmy obsłużeni najlepiej i mamy wszelką swobodę.
Bracia w celibacie, zapiszcie sobie te słowa.
Co do mnie, pragnąłem szczerze mieć własną rodzinę, było to mojem marzeniem od czasu, w którym mi wąsy rosnąć zaczęły — ale jak powiedziałem na początku, etaty naszej drogi nie są obliczone na ludzi familijnych.
W początkach mojej karyery, gdym miał jeszcze młodość, siły, energię, nie mogłem się żenić dla braku odpowiedniego utrzymania; dziś, gdy dobiłem się już jakiej takiej pensyjki, gdy od biedy miałbym czem rodzinę wyżywić, młodość przeszła, siły się wyczerpały, a energia ujawnia się tylko przy szachach.
Stało się... Jest, jak jest, bo inaczej być nie może... lecz śpieszę dokończyć ten fragment starokawalerskiego pamiętnika.
W trzy lata od owej chwili, w której pani Szwalbergowa nazwała mnie tygrysem i mordercą Pelci, szedłem zamyślony przez Aleje Ujazdowskie.
Dążyłem do Ogrodu botanicznego, albowiem miłe to ustronie ma dla mnie niewypowiedziany urok i w niem najchętniej letnie wieczory przepędzam... Z rozkoszą oddycham wonią kwiatów, z rozkoszą wciągam w płuca miłe, balsamiczne powietrze.
Właśnie mijałem Dolinę Szwajcarską, gdy nagle