na ramieniu uczułem ciężar, jakby kto na niem cegłę położył... Obejrzałem się.
Był to kuzyn pani Szwalbergowej, maszynista.
Utył trochę, brodę zapuścił i, przynajmniej w moich oczach, miał minę świętokrzyzkiego zbójcy.
Drgnąłem.
No, myślę sobie, będzie mi ciepło... Ciekawym co ten bandyta ze mną zamierza uczynić?
— A jest nareszcie zguba! — zawołał tryumfująco — jest zguba!
— Panie...
— Może pan nie przypominasz sobie?
— Ależ owszem, pamiętam, doskonale pamiętam. Czyż mógłbym zapomnieć?
Bandyta wyszczerzył białe zęby i śmiał się.
— Figlarz z jegomości — rzekł — figlarz, panienkom głowy zawracać, to podobno pański fach, pańska specyalność.
— Ja... to jest, właściwie...
— Nie udawaj pan niewiniątka. Jużci nie zaprzeczysz, że umizgałeś się do Pelci.
— Nawet przez myśl mi to nigdy nie przeszło.
— Ktoby panu wierzył?...
— Mogę pana zapewnić.
— Gadanie! ale nie o to idzie... Co się mamy kłócić, ja jestem kolejarz, pan kolejarz, ostatecznie łączy nas koleżeństwo... Co się stało, to stało. Oto lepiej weźmy dorożkę i pojedziemy na kolacyę...
— Ale...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.