czący jak mumia egipska, z którego trzech słów trudno wydobyć!
— Cóż ciocia chce? Prosty, skromny człowieczysko, zapracowany całe życie, jak wół w jarzmie.
— Podobno dawniej był gdzieś ekonomem, czy pisarzem prowentowym.
— Czy mu to ubliża?
— Zapewne że nie, ale zawsze...
— Jakto ale?
— Widzę, że masz ochotę sprzeczać się. Co do mnie, nie jestem usposobiona do dysput, w których oczywiście wy młodzi, oczytani, zawsze mnie przegadacie.
— Bo też doprawdy zrozumieć trudno — odezwała się Julcia — jak ciocia, osoba z tak dobrem sercem, może mieć tego rodzaju uprzedzenia...
Ciotka chciała coś odpowiedzieć, ale turkot kół na dziedzińcu zwrócił jej uwagę w inną stronę.
— Patrzcie no — rzekła — ktoś jedzie do nas.
— Zdaje mi się, że jakiś żyd.
Rzeczywiście przed ganek zatoczyła się biedka i z niej wyskoczył chudy, ruchliwy żyd, o bystro biegających oczach i płowej, spiczastej, trochę szpakowatej już, brodzie.
Ukłonił się bardzo nizko i trzymając czapkę w ręku zbliżył się ku werendzie.
— Kłaniam jasnego państwa! — rzekł — bardzo kłaniam, życzę zdrowia i szczęścia na nowej fortunie, na takiej fortunie! Aj waj, jaka to fortuna!!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.