o przyszłość, mamy nareszcie byt spokojny i niezależny; pominąwszy to, pawtarzam — bo ostatecznie, nawet wśród trosk i kłopotów, można sobie życie znośnem uczynić — ale tu posiadamy skarb nieoceniony, wielki skarb!
— O czem chcesz mówić, siostrzyczko?
— O tem, że tu jest powietrze ożywcze, uzdrawiające, że ono będzie dla ciebie zbawiennem lekarstwem.
— Ja teraz zupełnie dobrze się czuję.
— A jednak jesteś mizerny i blady. Kalinówka przywróci ci rumieńce. Przed wyjazdem z Warszawy chodziłam do naszego poczciwego doktora, aby go pożegnać i zarazem zasięgnąć rady co do ciebie.
— Jak ty zawsze o mnie pamiętasz!
— Dwoje nas tylko jest, mój bracie, powinniśmy się więc kochać tem bardziej. Doktór powiedział, że wieś uleczy cię ostatecznie, już przez to samo, że cię uwolni od pracy kancelaryjnej, siedzącej.
— Nie rozumiem dla czego tak się o mnie troszczysz. Co prawda, nie jestem Herkulesem, ale też nie widzę powodu do obaw, do jakiejś pieczołowitości szczególnej, którą tylko chorych otaczać należy. Lepiej oto o czem innem pomówmy. Spełniło się to, o czem zaledwie śmieliśmy marzyć niekiedy. Jesteśmy na wsi, wśród ludu; mamy niezależność i środki czynienia dobrze, znajdujemy się od dni kilku, no i cóż zrobiliśmy, moja Juleczko kochana?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.