— Ja dotychczas nic a nic.
— I ja podobnież.
— Razem to niewiele, ale na usprawiedliwienie nasze powiem, że przecież musieliśmy się jakoś urządzić, rozpatrzyć. Ciebie pan Żarski woził ciągle po polach, ja znów miałam w domu dosyć krzątaniny, owej drobiazgowej roboty kobiecej, która może nie wiele warta, ale, bądź co bądź, konieczna jest. Od jutra chciałabym zacząć inną pracę. Właśnie powziąłam zamiar wybrać się na wieś, do chat, zobaczyć co robią wiejskie kobiety, jak chowają dzieci, jak je uczą i czego uczą? Może znajdę chorych, biednych, potrzebujących pomocy; będę szczęśliwa, gdy co dla nich uczynię i wyobrażam sobie, że po niejakim czasie pomiędzy dworkiem naszym, a temi chatami, co nad rzeką się ciągną, zawiąże się stosunek serdeczny, jak najlepszy.
— Nie wątpię, że tak będzie, moja Julciu, jestem przekonany bowiem, że dobrocią i łagodnością można z prostymi ludźmi zawsze trafić do ładu. Szkoda, że nie wszyscy są tego zdania.
— Czy mówiłeś już z kim o tej kwestyi?
— A właśnie, z naszym panem Żarskim.
— Czyż on dysputuje? Taki małomówny człowiek, zdaje się, że trzech zliczyć nie potrafi.
— Jest przedmiot, który go bardzo zajmuje i czyni niezwykle wymownym.
— Gospodarstwo?
— Tak, gospodarstwo i wszystko co ma z niem związek. Rzecz niepojęta dla mnie. Pan Żarski z po-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.