— Czy być może? Osobiście, własnemi rękami?
— To jest właściwie nie własnemi, ale po części i własnemi; bo proszę pani, cóż zrobić, jak parobek orze za płytko, albo za głęboko; jak zamiast odwalić skibę prosto jak strzelił, robi gzygzaki jakieś, ani w pięć ani w dziewięć, na pośmiewisko ludziom, wtenczas naturalnie...
— Rozumiem, wtenczas pan własnemi rękami...
— Co robić, proszę pani? istotnie własnemi rękami huknę go w kark, aż mu się babka przyśni.
— Ależ panie, to barbarzyństwo — i pan tak robisz? Pan, który niegdyś pisywałeś wiersze.
Kaliciński wielkie oczy zrobił.
— A cóż to jedno drugiemu przeszkadza? Wiersze wierszami, a robota swoim porządkiem. Zresztą to już było dawno. Pamiętam dobrze, po całych dniach siedziałem nad przepisywaniem, całe książki przepisywałem, na kolorowym papierze, na welinach, na atłasie nawet.
— Więc pan tylko przepisywał?
— A jakże miało być inaczej? Przecież jak kto chce wierze napisać, to musi je zkądś przepisać, z książki, albo jeżeli umie, z pamięci.
Julcia nie oponowała. Postanowiła zwrócić rozmowę na inny przedmiot.
— Czy tu się bawią w okolicy? — spytała.
— Jak czasem — odrzekł, patrząc na swe błyszczące buty i jak gdzie.
— Ale w ogóle?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.