rządca mnie tu przysłał do wielmożnego dziedzica, jako wielmożny dziedzic przykazał, żeby o każdem złodziejstwie nie do pana rządcy, jeno do samego wielmożnego dziedzica...
— Dobrze, a cóż to za ludzie?
— A to właśnie, z przeproszeniem wielmożnego dziedzica, są aktualnie złodzieje.
— Jakże można tak ich nazywać!
— A no... niby według tego, jako dziś w nocy sosnę...
— Zkąd wiecie, że to oni?
— Albo mnie to, za pozwoleniem wielmożnego dziedzica, pierwszy zna!? Już przez ośmnaście lat boru pilnuję, a każdego złodzieja znam jak zły szeląg. Jakem jeno do dnia, skoro świt, ujrzał co się święci, tak poszedłem śladem, het do samej chałupy, patrzę, Panie święty, sosna leży z przeproszeniem, za stodołą. Ja do sosny, nasza! bo akuratnie cechowana, z tych, co niby pan rządca przeznaczył na nowe czworaki. Ja mówię: „tak! tak, złodzieje jedne! szelmy! a oni do mnie z gębą; a ten z przeproszeniem kuternoga Franek, zara do bicia, ale że akuratnie sołtys szedł z jednym gospodarzem, więc się bał, że są świadki i tylko pomstował. To jest aktualnie całe złodziejstwo, albo politycznie mówiąc, z przeproszeniem, defraudacya.
— Racya — mruknął Kaliciński, zmarszczywszy groźnie brwi — racya, gajowy dobrze mówi, to jest złodziejstwo.
— A cóż wy na to, ludzie? — zapytał Wiktor.
— My, proszę wielmożnego dziedzica — odezwał
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.