Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

a we łbie mi huczy jak we młynie przed gody. Chodźta Macieju, chodźta kumie Janie, czas już.
Łomignat z ciężkością dźwignął się z ławy i poszli.
Dość długo jeszcze w karczmie panował gwar i hałas. Mendel obrachowywał się z gośćmi, przyczem nie obyło się bez sprzeczek i nieporozumień. Onufry nazwał go szachrajem i ciężką pięścią wyrządził mu obelgę czynną na karku.
Miała być z tego powodu sprawa w sądzie gminnym, ale że u dojrzałych i poważnych mężów rozum zwykle bierze górę nad namiętnością, więc porozumienie nastąpiło rychło i zgodę zapieczętowano całym garncem wódki dla świadków ubliżającego czynu, który postanowiono w falach zapomnienia utopić...
Filip nazajutrz po pogrzebie żony powziął decyzyę stanowczą.
Ku wielkiemu zmartwieniu sołtysowej, udał się do starego Bąka i wyznał swoje afekta dla Kaśki. Przyjęto go z otwartemi rękami, a panna, trochę wstydząc się, trochę śmiejąc, a trochę popłakując, dla polityki, powiedziała, że co tatulo i matula każą, to zrobi.
Wyszły zapowiedzie, odbył się ślub, a potem wesele jak się należy, z poczęstunkiem, z poprawinami, jak jest przyjęte na świecie. Dwie mowy były na tem weselu; jedną miał Onufry, drugą kowal, ale gdzie Onufremu do kowala! Jak powiedział, to każde słowo jakby młotem wykuł, a ludziska płakali jak na pogrzebie.
Mendel zarobił dobrze na tym interesie, bo stary Bąk chłop był zamożny i szczery. Mało kiedy lubił worek rozwiązać, ale gdy już rozwiązał, to sypnął pieniędzmi po pańsku. Dość powiedzieć, że i kawa z arakiem była na weselu.
Po tej uroczystości życie Biednowolskie popłynęło zwykłym trybem. W stodołach rozlegał się stuk cepów, a kiedy pierwszy skowronek zadzwonił nad polami, kiedy wiosenne