Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłop już więcej nie wspominał o glinie.
— Nieszczęście moje! westchnął Tomasz — żeby choć złapali złodziei.
— A czy pojechał kto gonić? spytał Mendel.
— Toć pojechali gospodarze. Pojechali dobre ludzie, sąsiady.
— I po co oni pojechali?
— Wiadomo — złodziei gonić.
— Jak oni będą ich gonić?
— Jedni tą drogą, drudzy inną, może dogonią.
— Nie wiem — te złodzieje mają także swoje sposoby Kto wam powiedział, że oni będą uciekali drogą?
— A jak?
— Może właśnie polem albo lasem. Jak przeszłego roku tu niedaleko we dworze konie ukradli...
— Na jesieni?
— Właśnie na jesieni. Jak ukradli, dziedzic też kazał gonić. Fornale porozjeżdżali się, aj! waj o dziesięć mil... i co znaleźli? — koni na dzisiejszy dzień nie ma.
— Może moje znajdą.
— Ja wam życzę, ja wam bardzo życzę, mój Tomaszu — ale ja wam co powiem, napijcie wy sobie wódki.
— Nie mam chęci.
— O co chodzi? Ja funduję i sołtys napije się z nami, przy takiem zmartwieniu to właśnie sposób jest.
Napili się wódki raz i drugi, sołtys podniósł się z ławy.
— Pójdę ja do chałupy, rzekł. Jeszcze się krzynkę prześpię, a was mój Tomaszu niech Pan Bóg miłosierny pocieszy, żebyście jeszcze na tym świecie swojego kasztana i swoją łysą kobyłę we zdrowiu oglądali.
— Bóg zapłać za dobre słowo.
— A ja pójdę.