Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

moje sumienie, takiego głupiego chłopa, to ja jeszcze na swoje oczy nie widziałem.
— Stulisz ty gębę!
— Nie proście wy mnie o to, ale sami lepiej dużo nie gadajcie, bo z takiego gadania mały pożytek jest, a czasem bywa nawet, broń Boże, nieszczęście.
— Jakie nieszczęście?
— Albo ja wiem, na świecie różne przytrafunki bywają. Ja sam chłopa jednego znałem, w innej wsi, porządny gospodarz był, bogaty nawet, tylko miał ten feler, że nie lubił trzymać język za zębami. Dużo gadał, on ciągle gadał. Co wiedział to gadał i co nie wiedział też gadał, przez to on zmarnował się..
— Jak?
— Nieszczęście miał, ogień. Chałupa, stodoła, obora, wszystko mu się spaliło na szczęt, ledwie w jednej koszuli wyszedł z dzieciami swojemi i z żoną.
Tomasza zimno przeszło.
— Spalił się — rzekł, jakby sam do siebie.
— No, patrzcie sami, takie nieszczęście! Było śledztwo, cała komisya była, chcieli się dowiedzieć, skąd taki przypadek paskudny się stał, i nie dowiedzieli się nic, tylko ludzie między sobą gadali, że ten ogień wyszedł z języka, z długiego języka. Co ludzie powiadają to prawda jest, i ja wam radzę, Tomaszu, jeśli chcecie spokojnie na świecie żyć i nieszczęścia nie znać, to siedźcie cicho i w duże gadanie nie wdajcie się. Ja wam powiadam, co gadanie to nie jest gospodarski interes.
Chłop usiadł napowrót przy stoliku, głowę na rękach oparł i zadumał się. Mendel, po izbie chodząc, przyśpiewywał sobie półgłosem. Za piecem odzywały się świerszcze, a wiatr silny huczał na dworze.
Po chwili Mendel odezwał się: