Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/138

Ta strona została uwierzytelniona.

chrząknął i zaczął przewracać papiery z gorączkowym pośpiechem.
Mąż ten słusznie uchodził za człowieka wielkich zdolności i jeszcze większej energji.
Z zasady wszystkiemu przeczył, co naturalnie świadczyło o pewnej wyższości umysłu, przytem mówił głosem bardzo podniesionym, a więc przekonywającym, że zaś nosił buty skrzypiące i nie chodził jak wszyscy ludzie, lecz biegał i całem zachowywaniem się swojem robił jak najwięcej hałasu, przeto miano go za człowieka niezmiernej energji.
Imbierzyński na tym koniku, zawsze z trudnych okoliczności życia dość szczęśliwie wyjeżdżał, ale idźmy do rzeczy.
Wchodzą członkowie sądu.
Naprzód, ławnik Kot, człowieczyna niewielkiego wzrostu, z twarzą wygoloną, w wełnianym szaliku na szyi i grubej kapocie, pomimo strasznego gorąca. W ręku trzyma tabakierkę z kory brzozowej i tę, usiadłszy za stołem, stawia przed sobą.
Za nim, z wielką powagą, wszedł starszy ławnik Dmuchała, zastępca sędziego.
Był to zamożny kolonista, ubierał się z waszecia, w długą kapotę szaraczkową, umiał dobrze czytać i pisać, a przy tych czynnościach kładł na nos okulary w ciężkiej mosiężnej oprawie.
Trzeci ławnik wiekiem ze wszystkich najstarszy, był chłop średnio zamożny i po chłopsku się nosił. Nazywał się Bączek, twarz miał pooraną zmarszczkami, włosy długie i dobrze przypruszone siwizną. Ten podczas sądzenia spraw zachowywał się zwykle bardzo obojętnie i z trudnością pokonywał senność.
Gdy komplet zasiadł już przy stole, Kot poczęstował wszystkich tabaką, poczem Dmuchała rzekł do Imbierzyńskiego.
— Niech pan zaczyna, która sprawa z brzega.