Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/164

Ta strona została uwierzytelniona.

o pożyczkę, potrzebował rozciągnąć pewną opiekę nad krową Łomignata, wywiedzieć się o cenach wszelkich produktów, o najnowszych wersyach z polityki, o tem, czy okowita zdrożeje, czy owies w górę pójdzie. On potrzebował wszystko wiedzieć, bo to do jego fachu, do interesów jego, było nieodbicie potrzebne.
Miał więc niemało do roboty. Biegał z jednego końca miasteczka w drugi, przeciskał się pomiędzy wozami, rozmawiał z pierwszymi kupcami w miasteczku, od których dowiedział się wielu ciekawych nowości i otrzymał mnóstwo komisów.
Mendel miał główny interes w karczmie, ale po za nim prowadził tysiące innych, z czem mu działo się tak dobrze, że zamierzał kupić dom w miasteczku i wyjść także na wielkiego kupca, a karczmę innemu odstąpić.
Łomignat nie miał szczęścia na jarmarku. Żądał trzydzieści rubli za krowę, bo krowa była dobra, młoda, nieźle utrzymana; ale żydzi śmieli się z niego i proponowali mu zaledwie kilkanaście.
Chłop aż się pienił ze złości, a że po drodze, ze zmartwienia wypił trochę, więc jeszcze w większą złość wpadł i aż go ręce świerzbiały, żeby kogo wytuzować.
— Nu, Macieju — zapytał Mendel — dlaczego niesprzedaliście krowy?
— A bo te psia kość zydy chciałyby za darmo krowę zabrać.
— Bo drogo chcecie. Co to taka krowa, to gałgan nie krowa! Wy jej nie sprzedacie bezemnie. Jak ja jej nie kupię, to nikt nie kupi, a ja wam dam bez targu dziewiętnaście rubli.
— A nie pójdziesz ty zatraceńcze! — zawołała żona Łomignata — widzisz go, może ci darmo krowę dać?...
Mendel się roześmiał.