Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/173

Ta strona została uwierzytelniona.
X.

— A widzi Dyzio — mówiła z tryumfem pani Domicela, spoczywając na szeslongu w nader malowniczej pozie — zawsze Dyziowi mówiłam, że tak będzie... że ta plotkarka, intrygantka, ta piękność z kaczkowatym nosem doczeka się...
Dyzio uśmiechał się słodko.
— Droga kuzynko — mówił — nie uwierzysz jak jestem szczęśliwy...
— Ach — westchnęła pani Domicela — chciałabym temu wierzyć.
— Kuzynka wątpi?
— Ma się rozumieć.
— A to dlaczego?
— Bo Dyziowi będzie nudno na wsi, a w sądzie podobno roboty dużo.
— Jest wieś i wieś, kuzynko. Mnie w Biednowoli zawsze wesoło, a co się tyczy roboty, to w najgorszym razie Kaczor pomoże.
— Biedny profesor! Mnie się zdaje, że on wzdychał do tej zielonej piękności.
— Przecież nie jest ślepy, zresztą ja coś o nim słyszałem, podobno się żeni.
— Z kim? pierwszy raz słyszę.
— Z córką leśniczego z Zagnanki.
— Czy to pewne?
— Powiadają... ale niech go kuzynka sama spyta... oto właśnie idzie z Leonardem.
Pedagog z Kobzikowskim weszli do pokoju.
— A, panie Filipie — zawołała piękna Domicelka — nie spodziewałam się doprawdy... taka skrytość!
— Właściwie nie mam nic do skrywania. Chodziłem po-