Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie powiem, żeby nie istniało... tak, właściwie bowiem ono jest.
Pedagog nie dał się skusić uprzejmem zaproszeniem gospodyni i pożegnawszy państwa Kobzikowekich, oraz nowo kreowanego dygnitarza, poszedł ku Zagnance.
Szedł ścieżką, która się wiła wśród łąk barwnych, kwiecistych i marzył o pięknych oczach, takich modrych, jak niezapominajki nad rowami rosnące, a takich szczególnie dobrych, że opowiedzieć trudno. Biedny pedagog zapragnął szczęścia, chciał założyć własne ognisko rodzinne, mieć zawsze koło siebie owe piękne, modre oczy. Wprawdzie i on i właścicielka owych oczu, oprócz serc gorących, niewiele więcej do współki małżeńskiej wnieść mogli, ale nie wymagali też wiele od losu. On będzie dalej krzewił oświatę w Biednej-Woli, korzystał z łaskawej protekcyi panów Boberkiewicza i Kobzikowskiego, którzy mu dadzą przepisywaniem coś zarobić — a ona, jego przyszła, uczyła się przez dwa lata szycia, więc od czasu do czasu uszyje dla jakiej elegantki sukienkę. Stąd coś, stamtąd coś wpadnie i będzie dobrze, może nawet bardzo dobrze...
Kronika biednowolska twierdzi, że się wszystkie te marzenia spełniły i że państwo Kaczorowie byli bardzo szczęśliwi. Podobno później spadła na nich jakaś sukcesyjka, wzięli więc trzydziestomorgowe gospodarstwo w dzierżawę i dorabiali się fortuny, oraz wielkiego miru i poważania w okolicy.

∗             ∗

Biednowola śpi, otulona w biały płaszcz ze śniegu. Pola i łąki wypoczywają pod onem puchowem przykryciem, śpi rzeka pod grubym pancerzem lodowym. Drzemią sosny w lesie, dźwigając na swych konarach fantastyczne białe festony.
Bieleją strzechy domostw, bieleje wielki spadzisty dach