Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, kiedy ty wypił, to idź spać — a wy obliczcie wiele głosów za wójtem, a wiele za sołtysem.
Z gromadki na uboczu stojącej wyrwał się Łomignat, rozepchnął tłum potężnem ramieniem i stanął przed samą kancelaryą.
— Nie rachować! nie rachować! wołał — nie potrza! My starego wójta nie chcemy i sołtysa nie chcemy! My też gospodarze jesteśmy i wolno nam obierać wójta, swoją głową.
— Wolno, wolno, a kogóż wy wybrali?
— A to, doprasam się łaski wielmoznego nacelnika, myśmy wybrali człowieka adukowanego! co je piśmienny na wszyćkie ćtyry boki, a jak weźmie pióro do garści to mu jeno piscy.
— Tak! tak! wołali przyjaciele Łomignata, nie chcemy ciemnego, nie chcemy chłopa, jeno wójta, coby urząd swój znał i mógł się obchodzić przez pisarza!
— A juści żeby przez pisarza był sam!
— Któż u was taki kandydat?
— Gamajda! wrzasnął Łomignat, wskazując palcem na Kobzikowskiego, pan Gamajda! pan Gamajda wójtem ma być.
Pisarz zaczerwienił się po same uszy — stronnictwa przeciwne wybuchnęły śmiechem.
Powstał piekielny wrzask.
— Gamajda! wiwat Gamajda! Gamajda wójt!
Z trudnością hałas można było uśmierzyć. Łomignat z miną tryumfującą spoglądał do koła.
— Któż to Gamajda? spytał naczelnik.
— To je właśnie nasz pan pisorz, odrzekł Łomignat z pokłonem.
— Pisarz? — on zdaje się... Kobzikowski.
— Nie Kobzikowski, jeno Gamajda.
— On pijany panie naczelniku, jak Boga kocham pijany, tłomaczył pisarz.