Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/61

Ta strona została uwierzytelniona.

coby miał czem płacić, to wcale nie chce pić. Nu, niech kto potrafi żyć przy takie procedure.
Łomignat zaczął skrobać po głowie.
— Słuchajta-no Janklu, rzekł, ziąb szkaradny...
— Wiadomo, przecie tera zima jest.
— Wartoby wypić z półkwaterek...
— Ny — a co będzie z dawniejszem?
— Zapłacę, zapłacę, aby choć do jarmarku doczekać.
— Co będzie na tym jarmarku?
— Wieprzaka sprzedam i jęczmienia mam jeszcze krzynkę, to wymłócę, a tera na mnie wielgi ścisk, podatek trza płacić a nie ma czem... Wóz zładować, nie ma zielaza... Oj bieda, bieda mój Mendlu i tylo...
Mendel pogładził się po brodzie.
— Siądźcie-no sobie Macieju, rzekł.
Chłop siadł.
— Ja mam bardzo delikatne serce. Wy mnie nie znacie, wy nie znacie jakie ja mam miękkie serce.
— To i co mi z tej miętkości? Pieniędzy trza, a na wnątrzu coś ckni.
— Ny, ny, nie gadajcie dużo, macie półkwaterek wódki.
— Na kredę?
— Niech będzie na kredę, co mam z wami robić?!
Chłop wypił podaną wódkę i splunął.
— Słuchajta no Mendlu, rzekł, dajcie no jeszcze.
— Jeszcze?
— Nie bójcie się nic. Już waszego zwartwienia niedługo. Może na drugą niedzielę wypłacę wam co do grosza.
— Skąd zapłacicie? kiedy do jarmarku jeszcze dobre trzy tygodnie.
— Bajki.