Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

— Juści prawda. Wio, wiśta!
Droga była trochę równiejsza. Konisko kroku przyspieszał. Po krótkim odpoczynku w Wygodzie, gdy koń garstkę siana przegryzł, a chłop dwa półkwaterki wódki wypił, podróż raźniej już poszła i przed zachodem słońca wóz zadudnił na nierównym bruku mieściny.
Zaraz zbiegła się gromadka żydów, z któremi Mendel miał bardzo ożywioną rozmowę. Owies został sprzedany i Łomignat, poznosiwszy worki do spichrza wielkiego kupca od zboża, wjechał do szopy zajazdu.
— Ny, mój Macieju — rzekł Mendel. Bogu dziękować mam tera trochę pieniędzy, to wam wygodzę. Mnie samemu bardzo potrzeba pieniędzy, ale ja mam taką naturę, że wolę sam cierpieć, a kogo poratować. Na moje sumienie! Wy u mnie pierwszy, niż ja sam, niż żona, dzieci! Niech ja cierpię, aby wy tylko mieli. Postawcie swego kunia w stajni, dajcie jemu dobrze jeść, kupcie jemu pół garca owsa! A sami przychodźcie do izby.
— Toć przyjdę.
— Wy mnie musicie kwit napisać.
— Jakże napiszę, kiej nie jestem piśmienny.
— To bajki, przyjdzie taki pan, co bardzo dobrze pisze, aj, jak on pisze, to nawet pomiędzy wielkie panowie mało kiedy trafi się taki mechanik.
— Cóz to za pan? Musi ten z czerwonym nosem, co łońskiego roku w kryminale siedział za oszukaństwo?
— Tfy! niech un zginie! Kto do niego chodzi? do takiego łapserdaka? Tu jest teraz nowy adwokat, całkiem świeża osoba, z wielkiego miasta wychodzi. Ha! ha! to głowa jest! Wy nie wiecie o tem, bo skąd wam to wiedzieć, wy nie wiecie że najpierwsze adwokaty warszawskie, jak sobie całkiem zepsują głowy, że już nie mogę nic poradzić, to posyłają telegraf do naszego Nuchimka, żeby on im głowy otwierał!