Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/84

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj te dochtory! dochtory! Niech ich marność. Jeno pieniądze brać...
— Dobra kobieta była.
— Dobra! dobra! do kużdego obrotu. Ona i przy bydle i w ogrodzie i kiele przędzy i z dzieciami.
— Ano, zmarło się.
— I nawet nie chorowała długo.
— Nie, może temu ze trzy tygodnie, jak zaczęła dychać, a dziś już po wszystkiemu.
— Wola Boga miłosiernego. Pójdźcie ano Filipie do izby, miarę weźcie, rzekł Łomignat.
Filip wziął drążek i poszedł powoli do chałupy.
— Kiepsko tera je chłopu, rzekł Jan.
— Ha, juści wiadomo że kiepsko, ale na świecie dobrości je mało. Z babą źle, bo się jeno kłóci i pomstuje — a przez baby także nijako.
— Taki je od Pana Boga przykaz, bo jako Jadam na świecie ostał stworzony, tak mu Pan Bóg zara na to mówiący, dał Jewę, żeby sam nie siedział w chałupie.
— Oj tak, tak mój kumie, dziś człowiek żyje, a jutro gnije.
— Wola Boga miłosiernego!
Filip nadszedł, niosąc drążek.
— Oto i miarka, rzekł. Nie wielga kobiecina była.
— Zawdy trza krzynkę przypuścić, żeby nie miała ciasności. Nie użyła wiela na tym świecie, niechże choć po śmierci leży sobie wygodnie.
Łomignat piłkę wziął i podług miary deski przyrzynał. Młody wdowiec z Janem wiercili dziurki i strugali kołeczki, przerywając sobie tę czynność westchnieniami ciężkiemi i rozmową.
— Okadzanie nie pomogło, mówił Filip i zamawianie nic. Mordowała się jeno nieboga, mordowała śkaradnie. Kowal krew chciał puszczać, ale się bojał.