Strona:Klemens Junosza-Z papierów po nieboszczyku czwartym.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

I porwali mnie, jak wiatr porywa drobny listek i unieśli z sobą, jak wzburzona fala unosi lichy wiórek i śmieli się przytem tak, jak tylko śmiać się może dziesięciu ośmnastoletnich chłopaków.
Ja dałem im się unieść, dałem porwać, śmiałem się wraz z nimi i śpiewałem „Gaudeamus“, chociaż z czegóż było się cieszyć nadzwyczajnie? Jedliśmy, piliśmy, paliliśmy papierosy, aż do zawrotu głowy. Kiedy już nacieszyliśmy się swobodą, kiedy z głów wyszumiało i wietrzyk wieczorny je orzeźwił, zaczęła się rozmowna o przyszłości.
— No, i cóż ty zamierzasz zrobić z sobą nadal? — zapytał mnie kolega, najstarszy z nas wiekiem, niejaki Tomasz T, syn włościanina z pod X.
— Otóż to, że nie wiem — odrzekłem. — Myślałem, zastanawiałem się i nie mam pojęcia, w którą stronę się obrócić.