Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

pokolenia zbójeckie, w osobie Nechemiasza i jego kochających synków.
— To ci się tylko tak zdaje...
— I to być może, ale mieszkać w ich sąsiedztwie wcale nie mam chęci; trzeba to jakoś inaczej wykręcić.
— Nic nie potrzeba wykręcać; będzie jak miało być. Ty, mój kochaneczku, nie grymaś i dla fanaberyi nie psuj interesu.
— Ja się ich boję.
— Próżna obawa; właśnie pod ich strażą będziesz bezpieczniejszy tu, aniżeli na środku rynku w mieście. Żadna zła przygoda cię nie spotka, żaden zły człowiek cię nie zaczepi. Że oni mało mówią i mają trochę przykre spojrzenie, niech cię to nic nie obchodzi. Nie każdy człowiek jest wymowny, nie każde oko jest miłe. Zresztą to bagatela; niemiłe dla nas, jest jednak bardzo przyjemne dla tego, kto je posiada i niem patrzy.
— Paskudne spojrzenie!
— Nie uprzedzaj się. Zaręczam, że są to złote chłopaczki, a ojciec ich jedwabny człowiek. Mam nadzieję, że trafi się nieraz zdarzenie, które przekona cię, że jesteś w błędzie. Chociaż możesz o nich co złego usłyszeć, nie wierz... to plotki; oni są honorowi ludzie, a ich słowo to murowane słowo. Jak kto ich