Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

Strach Gansfedera był podwójny: z jednej strony trwożyło go ujęcie Nechemiasza i pogłoski, jakie się po okolicy rozeszły, — z drugiej przerażała go wiadomość o owych Niemcach, szukających czegoś po lesie. Czyżby i drugi interes, taki niezawodny, taki pewny, taki czysty jak złoto, miał być również zagrożony? Tego już było za wiele.
W najsmutniejszych myślach dojechał Imć pan Gansfeder do Trzmiela. Była już druga po północy. Koń zmęczył się — należało mu dać wytchnienie. Zajechał przed domostwo Dawida Kaltkugla. Długo musiał stukać, zanim mu otworzono; gdy wszedł do izby, Imć pan Dawid przywitał go nie bardzo uprzejmie i wprost zadał mu pytanie: czego żąda?
— Czego żądam? Jestem w podróży, noc, chcę konia popaść i spocząć pod dachem do rana.
— Czy nie macie karczmy? My w nocy lubimy spać, a nie zabawiać się z gośćmi.
Zrozumiał Imć pan Gansfeder, że i tu już coś wiedzą, skoro taki Dawid, taki marny handlarz wiejski, nie przyjmuje go grzecznie, chociaż powinienby to uczynić z wielu względów. Gansfeder udał, że nie bierze przymówki do serca i odrzekł:
— Przypuszczam, że mieliście bardzo przyjemny sen, Dawidzie, i że ja go przerwa-